22 października 2012 20:55 » Opublikowane przez: » Zostaw komentarz 

19 października tego roku ukazało się najnowsze wydawnictwo Lao Che, „Soundtrack”. Już następnego dnia zespół rozpoczął swoją trasę koncertową, grając w Bydgoszczy spektakl, który na pewno zostanie na długo zapamiętany przez uczestników. Zapraszamy do przeczytaniu wywiadu, który odbył się zaraz po tym, jak grupa opuściła scenę Estrady. Na nasze pytania odpowiedział „Spięty”, wokalista zespołu.

Wywiad: Lao CheMikołaj Kowalczyk: Witam. Wywiad chciałem rozpocząć od pytania o to, jak Wam się grało w Bydgoszczy, ale biorąc pod uwagę fakt, że bisowaliście dwa razy, jest ono chyba zbędne?

Hubert „Spięty” Dobaczewski: To był wyjątkowy koncert, pierwszy na trasie, w którą ruszyliśmy z promocją najnowszej płyty „Soundtrack”. Do zagrania tego krążka przygotowani byliśmy dość dobrze, spędziliśmy blisko dwa miesiące w sali prób, ale z nowym materiałem zawsze jest tak, że trzeba go jakoś zweryfikować. W tym przypadku zweryfikowała go scena. Mamy już pierwsze spostrzeżenia, pewne rzeczy trzeba poprawić, przesunąć coś w secie – kosmetyka. Generalnie oceniamy koncert jako bardzo dobry.

M.K.: Set był ustalany wcześniej, czy część utworów, na przykład bis, wyszła spontanicznie?

Spięty: Nie, nie ma czegoś takiego jak spontaniczne wystawienie seta. Kiedy się gra około dwóch godzin to trzeba to jakoś rozłożyć siłowo i dla zespołu i dla publiczności, także to było przygotowane.

M.K.: Premiera płyty opóźniła się o dwa dni, w związku z tym koncert w Bydgoszczy był dla wielu słuchaczy pierwszą możliwością zapoznania się z nią. Zauważyliście różnicę jeśli chodzi o to, jak zachowuje się publiczność w przypadku takiego „świeżego” materiału?

Spięty: Widać było, że jest tak, że płyta musi się jeszcze ludziom osłuchać. Wiedzieliśmy, że feedback jeśli chodzi o nagrania z nowego krążka będzie mniejszy, ale staraliśmy się przede wszystkim dobrze wykonać te piosenki, to było dla nas najważniejsze. Potem, kiedy przyszedł czas na stare utwory, graliśmy bardziej punkowo, natomiast nowy materiał… jest po prostu bardziej subtelny, dlatego trudniejszy w wykonaniu. Myślę że w przyszłości będzie lepiej, chociaż atmosferę tego koncertu oceniamy definitywnie na plus.

M.K.: To też pierwsza płyta którą nagraliście już po odejściu Krojca od zespołu. Bywało tak, że czasem myśleliście sobie, że brakuje go przy jakimś utworze? Jak jego nieobecność wpłynęła na „Soundtrack”?

Spięty: Wiesz, Kuba odszedł półtora roku temu, więc nie obudziliśmy się nagle „z ręką w nocniku”. Cała płyta została skomponowana bez Kuby. Kuba jest świetnym muzykiem, zajmuje się teraz inną muzyką i to jest fajne, że odciął się od Lao i zabrał za coś innego, wybrał taką drogę i tyle. My też mamy swoje marzenia, które realizujemy- robić dobre płyty w składzie sześcioosobowym.

M.K.: „Soundtrack” od wczoraj w sklepach, a filmu- jak nie było, tak nie ma. Czy są szanse na to, że kiedykolwiek spragnieni fani będą mogli obejrzeć widowisko oparte o waszą twórczość, wasze pomysły? Czy też projekt został na razie porzucony?

Spięty: To nie od nas zależy, więc trudno powiedzieć. Na razie sprawa jest zawieszona, nie wiadomo, czy uda się go kiedykolwiek dokończyć, ale to jest jakby mniej ważne, bo pomysł płyty „Soundtrack” jako ścieżki muzycznej do obrazów, które są tylko w wyobraźni, wypalił. Najpierw nagraliśmy muzykę, potem napisałem tekst, pojawiło się demo. Film się nie pojawił, ale płytę skończyliśmy według swojego planu.

M.K.: Biorąc pod uwagę, że najnowszy krążek był płytą, która miała być ścieżką dźwiękową do filmu, który nigdy nie miał powstać, można ją uznać za Wasz kolejny koncept album?

Spięty: Tak, bez wątpienia jest to jakiś koncept, odeszliśmy po prostu od jego ścisłego przestrzegania. W przypadku „Guseł” czy „Powstania Warszawskiego” wszystko było z góry narzucone i ścisłe, teraz staramy się od tego odchodzić, bo jest to jednak trochę męczące.

M.K.: Rozumiem więc, ze nie zamykacie się na nagrywanie kolejnych koncept albumów?

Spięty: Pojęcie konceptu albumowego jest bardzo szerokie. Można robić taki album jak „Powstanie Warszawskie”, gdzie opisuje się jedno wydarzenie i jego przebieg w dziesięciu kompozycjach, od wybuchu do jego zakończenia i to jest ścisły koncept. Są też takie albumy, w których robi się muzykę quasi- filmową, jak my. Wiesz, to jest rzecz otwarta, nie narzuca żadnego scenariusza, jest czymś, co sugeruje pewne zdarzenia.

M.K.: Co z teledyskami do „Soundtracka”, planujecie już jakieś?

Spięty: Tak, niedługo ukarze się teledysk do „Zombi!”

M.K.: W 2011 ruszyliście w trasę Lao Czesław Tour, promując przy tym swoją płytę „Prąd Stały/Prąd zmienny”. Czy z okazji promocji „Soundtracku” myślicie o wspólnej trasie koncertowej z Mozilem?

Spięty: Myślę, że nie. Nie mamy tego w planie, ale nie wiemy jak potoczy się życie. To było bardzo fajne doświadczenie, najpierw trasa wiosenna, potem jesienna. Bardzo dobrze nam się razem grało, imprezowało, ale na dzień dzisiejszy jest to już rzecz wypalona. Pozyskaliśmy Mozila, bo w jakiś sposób cenimy to co robi ze swoim zespołem, to są dobrzy muzycy, fajni ludzie… do dupy to brzmi, ale wiesz… Byliśmy razem przez kilka koncertów, robiliśmy razem próby, takie trochę na styku kultur, oni z inną wrażliwością muzyczną i my też, ale fajnie się to uzupełniło. Dla nich to było stymulujące i dla nas też.

M.K.: No właśnie. Myślisz, że ta współpraca jakoś zainspirowała Czesława albo Was?

Spięty: Chyba nie, zaczęliśmy komponować nowe rzeczy, ale graliśmy głównie materiał z naszych czterech płyt, trzeba było się postarać, żeby to dobrze wypadło. Koncertowaliśmy w mieszanych składach, trochę oni z nami, trochę my z nimi, to było bardzo fajne, bo z reguły jesteśmy raczej zamkniętym zespołem. Taka współpraca dobrze nam zrobiła.

M.K.: Wracając do Waszej najnowszej płyty. Singiel „Zombi!”. Mieliście okazję czytać opinie internautów, na temat interpretacji tego utworu? O czym on tak właściwie jest?

Spięty: Jak to?! O zombi!

M.K.: A na przykład twierdzenie, że jest to metafora popkultury pożerającej wartości historyczne oraz moralne…?

Spięty: Blisko, blisko. Jest pomysł i klucz, ale nie będę go zdradzał.

M.K.: W utworze „Idzie wiatr” usłyszeć można słowa „kto tam będzie pamiętał mnie, a mój brak”- dosyć ironiczne stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że niedawno zastaliście odznaczeni przez prezydenta Srebrnym Krzyżem Zasług. To poczucie się nie zmieniło, czy nadal myślisz, że pamięć o zespole, twórczości w końcu przeminie?

Spięty: No jasne, że tak, wszystko w końcu przeminie. Fajnie, że to wszystko się dzieje, człowiek w tym uczestniczy, tworzy jakąś tam swoją ścieżkę, indywidualnie albo w ramach zespołu… Ale potem przychodzi wiatr, zaciera ślady i myślę, że tak to musi być. I dobrze, że tak jest, robimy miejsce dla następnych. Wiesz, to nie jest tak, że to odznaczenie dało nam potwierdzenie czegokolwiek. To nie jest tak, że dostajesz odznaczenie i myślisz: „Dobra, to co robię ma sens”. Dziesięć, tysiąc razy bardziej wolę taki koncert, w którym widzę jak w ludziach, we mnie, coś się zakotłowało. Fajnie jest mieć taki medal, trzymać go w szufladzie i za kilka lat powiedzieć sobie, że człowiek został odznaczony, ale to raczej bardziej na zasadzie „Byłem w tatrach i wszedłem na Rysy”. Coś takiego.

M.K.: Na koncertach miałem okazję widzieć Was wielokrotnie, ostatni raz na Jarocin Festival. Skąd taki pomysł na koncert, akurat tam, akurat w Jarocinie? Zagraliście wtedy tylko i wyłącznie materiał z „Powstania”, w dodatku- nie bisowaliście mimo, że ludzie raczej żywiołowo się tego dopominali.

Spięty: No tak, ale powstanie się skończyło, upadło, więc co bisować? Opowiedzieliśmy pewną historię, która ma zakończenie. To był wyjątkowy koncert, bo nigdy nie graliśmy tego materiału od a do z, nawet kiedy wydaliśmy płytę w 2005. Żeby zagrać dalej… Nie ma jak, nie ma takiego materiału.

M.K.: Zakładaliście, że koncert spodoba się aż tak?

Spięty: Byliśmy bardzo zdenerwowani, to był taki powrót, graliśmy te piosenki w bloku, kończąc pewien etap.

Bardzo dziękujemy za rozmowę i niesamowity koncert. A wszystkich fanów zespołu zachęcamy do śledzenia naszego portalu, bowiem już wkrótce pojawi się u nas recenzja najnowszej płyty Lao Che!